Głodnych oraz Nieczytających proszę o pominięcie paru poniższych akapitów i przejście prosto na dział z szaszłykami. A Państwa dociekliwych zapraszam na przejażdżkę wirtualnym autobusem. Chcecie posłuchać dalej?
…no więc jeżdżę tam, do miasta M. w każdy piątek i poniedziałek. Autobus odjeżdża o 7.49. Stoję na pierwszym przystanku, zawsze z dylematem: zapukać, czy raczej poczekać chwilkę? Kierowca śpi z nogami na kierownicy, a mały kuchenny minutnik odlicza jego senny czas do planowanego odjazdu. Zazwyczaj czekam. Nie z powodu nieśmiałości. Czekam, aby po raz kolejny zobaczyć jego zakłopotaną minę. Po kilku chwilach, kiedy wyprostuję kabelki i powtykam już sobie słuchawki do uszu, kierowca otwiera kącik oka, dostrzega mnie i momentalnie, jednym sprawnym, zamaszystym ruchem ciała zajmuje siedzącą pozycję. To mnie bawi 🙂
Dziadek z domu naprzeciwko zawsze o tej porze otwiera okiennice. Kupuję bilet za euro piętnaście i siadam. Zajmuję zawsze to samo miejsce. Nie dlatego, że jestem już starsza i mam te swoje niezrozumiałe, sklerotyczne nawyki. Nie dlatego, że tam mniej wieje, jest w środku i blisko przycisku arret demande. Nie. Od czasu mojej pierwszej podróży tym autobusem i spotkania ze zboczeńcem, słownym molestantem, który po francusku zaproponował mi takie rzeczy! – zawsze zajmuję to samo pojedyncze miejsce. I wiecie co? Już nigdy nie spotkałam tego pana, ale jestem pewna, że gdybym tylko usiadła na podwójnym…
Wciskam play, kiedy kierowca odpala silnik i jedziemy w dół, omijając puste przystanki i domy z bajkowymi ogródkami. Na jednej furtce zwykle wisi podłużna płócienna torba na bagietki, z zamówieniem wielkości kartki A4. Po drodze wsiada parę osób, najwięcej w miasteczku G. Przejeżdżamy przez osiedle, zabieramy sporą grupkę różnoskórokolorowych licealistów ( wszyscy w słuchawkach na głowie ), dalej przez rondo z fontanną w kształcie atomowego grzyba, a potem jest mój ulubiony las…
Wjeżdżamy do miasta M. od tej jego brzydszej strony. Przystanek za przystankiem, drzwi za każdym razem trzeszczą, syczą, autobus wypełnia się powoli. I tak po upływie jakichś pięćdziesięciu kilku minut naciskam czarodziejski przycisk i wysiadam w centrum, u celu swej podróży, aby spędzić cały dzień … z Véronique. Między innymi. Znów rozmawiam z Joy po francusko – angielsku, za każdym razem jednak bardziej francusku, choć Ona woli po angielsku. Głowa mi pęka od nadmiaru i zarazem niedostatku słów. Do domu wracam umiarkowanie późnym popołudniem, lekko zmęczona i … cd może kiedyś n.
~*~
Parę dni temu powiedziałam Mu: chodź, zabiorę Cię do Raju. On cierpliwie czekał, nie przypuszczając nawet, że byliśmy tam już wiele razy. Potem padało, więc czekał dalej. W końcu przyszła pora spełnić obietnicę. Trafiliśmy na blisko 2 godzinne okno pogodowe, które zamykało się wraz z naszym powrotem. Jak widać na obrazku – pies olał tą wyprawę z największą przyjemnością!
*****
Szaszłyki drobiowe w stylu BOLLYWOOD
Przepis na nie znalazłam w Elle a table, chyba z zeszłego roku. Najlepsze są z grilla, pieczone na rozżarzonym węglu, osmolone i pachnące. Cóż, pogoda na razie raczej nie sprzyja grillowaniu, więc można upiec je na ruszcie w domowym piekarniku. Ja użyłam mięsa z piersi indyka, ale podaję Wam oryginalne składniki i proporcje. Kolendrę ( za którą wyjątkowo nie przepadam ) również zamieniłam na suszoną przyprawę. Reszta bez zmian i wyszło bardzo smacznie! Do tego ziemniaczki z piekarnika – przepis znajdziecie tutaj. Polecam dodatek sałatki lub sosu, np czosnkowego ( użyłam sklepowego, więc tym razem nie podzielę się przepisem ). Autor poleca do tego kieliszek wina Pinot gris d’Alsace Wunsch & Mann – nie wiem, nie próbowałam, ale wierzę, że pasuje.
Przygotowanie: 20 minut
Marynowanie: 24 godziny
Pieczenie: około 15 minut
- 6 piersi z kurczaka
Marynata:
- 2 ząbki czosnku
- 1/2 pęczka kolendry
- 50 g świeżego imbiru
- 1 łyżeczka mielonego cuminu
- 1/2 łyżeczki curcumy
- 1 łyżka keczupu
- szczypta pieprzu cayenne
- szczypta startej gałki muszkatołowej
- 2 jogurty naturalne
- sok z 1 cytryny
- 1 łyżka oleju słonecznikowego
- 1/2 łyżeczki cukru pudru
- Obierz i zetrzyj imbir. Czosnek przeciśnij przez praskę. Kolendrę drobniutko posiekaj.
- Jeśli masz sporych rozmiarów moździerz – możesz zetrzeć w nim wszystkie składniki marynaty. Jeśli nie, połącz je w misce.
- Mięso opłukaj, obierz i pokrój w kostkę, a następnie dokładnie wymieszaj z marynatą.
- Miskę z zamarynowanym mięsem przykryj szczelnie folią i schowaj do lodówki na 24 godziny.
- Na drugi dzień nabij kawałki mięsa na patyczki i piecz na grillu około 15 minut, aż będą ładnie zarumienione. Możesz je polać resztą marynaty podczas pieczenia. Smacznego!
Zapisałam w ulubionych:) w ciepłe dni uwielbiamy grillować czy to w porze obiadowej, czy w porze kolacji więc pewnie przyjdzie czas na wypróbowanie:)
Oby jak najszybciej przyszły te ciepłe dni 🙂 Pozdrawiam!
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, zachwycając się bolywoodzkimi szaszłykami w międzyczasie 🙂
Smacznego zachwycania, ja czekam na Wenę, która się gdzieś ” w międzyczasie ” zagubiła 🙂
U Ciebie już kwitną bzy?… u mnie dopiero liście zaczynają się pojawiać na bzach…
Czyta się bardzo dobrze i czekam na cd
szaszłyki spowodowały u mnie ślinotok! a jestem po śniadaniu…
pozdrawiam wiosennie i życzę miłego weekendu!
U mnie wiosna przychodzi miesiąc wcześniej 🙂 Pozdrawiam!
Pyszne szaszłyki …ale co tam szaszłyki kiedy takie piękne widoki masz koło siebie:)
To fakt – jest się gdzie powłóczyć po obiedzie 🙂
Szaszłyki wyglądają bosko,pewnie tak samo smakują-musimy się przekonać.Jeżeli tak wygląda raj jak na tych fotkach ,to chcemy tam być ,a opis zwykłej jazdy autobusem to dzieło sztuki-czekamy na cd.Niech Wena Cię nie opuszcza.Serdeczne pozdrowienia.